GAWĘDA O ŻYCIU I TWÓRCZOŚCI K. I. GAŁCZYŃSKIEGO
1. Nazywam się Konstanty Ildefons Gałczyński. Urodziłem się 23 stycznia 1905 roku w Warszawie przy ulicy Mazowieckiej 11. Ojciec mój, Konstanty był technikiem kolejowym, a matka – Wanda z domu Łopuszyńska – córką właścicielki znanej warszawskiej restauracji „Wróbel”. Moje pierwsze imię jest cesarskie, drugie – niebiańskie.
2. Ulica mojego dzieciństwa to ulica Towarowa. Jej wspomnienie wciąż wywołuje przyśpieszone bicie serca.
* wiersz „Powrót”
A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: "Gdzieś pan był tyle lat?"
"Wędrowałem przez głupi świat."
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
że już wzeszła Gwiazdka na niebie,
że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście,
jak na drzewie przy liściach liście.
3. Miałem brata, Mietka. Był młodszy ode mnie o 11 miesięcy. Kochałem go całym moim sercem. Mieliśmy swoje chłopięce tajemnice. Uwielbialiśmy dalekie wędrówki tylko we dwoje. Mietek był niezwykle muzykalny. Kupiłem mu glinianą okarynę, na której przepięknie grał. Niestety, Mietek zachorował na szkarlatynę i zmarł w wieku czternastu lat.
* wiersz : „Śmierć braciszka”
Leżał w trumnie umarły na szkarlatynę
na gładziutkich sosnowych deskach.
Trumna pewnie w środku była niebieska,
bo miał niebieskie oczy.
Ojciec szedł za pogrzebem w długim surducie
i dzień był strasznie długi;
matka nie krzyczała, tylko szeptała:
„O Boże, to już drugi!
Było cicho, zupełnie cicho.
Może wszystko było zmyślone?
Ale dziadek, siwy jak gołąbek
miał oczy takie czerwone.
A gdy się wszystko skończyło,
doktor krzyknął: „Boże, to już trzecia godzina!
”Skonał braciszek, skonał, skonał, skonał.
Zostało po nim serce z kory i okaryna stłuczona.
4. We wrześniu 1912 r. rozpocząłem naukę w szkole kolejowej. Dwa lata później wybuchła I wojna światowa. Cała nasza rodzina została ewakuowana do Moskwy. Spędziliśmy tu cztery lata. Tu chodziłem do szkoły Giżyckiego. W szkole wykładało wielu wybitnych profesorów. Jednym z nich był Józef Grabowski. To właśnie on zabrał się za moją gruntowna edukację. Podsuwał mi lektury. Tu zaczął się trwający przez całe życie mój podziw dla klasyki rosyjskiej. Profesor i jego żona obudzili we mnie zainteresowania muzyczne.Nauczyłem się grać na skrzypcach. Od tej pory muzyka i skrzypce towarzyszyły mi przez całe życie. W Moskwie postanowiłem, że zostanę poetą.
* wiersz „Evviva la poesia”
I nawet nietoperze,
które wiszą na głowie,
pisałyby komedie –
a cóż dopiero człowiek?
Ty więc, o Muzo moja,
rymem mnie słodkim natchnij –
możem ja tu nie pierwszy,
aleć i nie ostatni!
Umiem i metr wyszukać,
i uśpić rym przy rymie,
puent mam tyle w głowie,
ile jest śniegu w zimie.
A jakie miewam wizje,
koncepcje, problematy!
W ogóle: bardzo dziwne,
że nie jestem bogaty.
5. Do Warszawy wróciliśmy z Moskwy w 1918 roku do tego samego mieszkania przy ulicy Towarowej. Podjąłem przerwaną naukę w gimnazjum matematyczno-przyrodniczym Władysława Giżyckiego na Wierzbnie.Redagowałem szkolne pisemko „Dyscypuł”. Uczyłem się francuskiego i niemieckiego. W gimnazjum zaczęła się moja miłość do języków obcych,których poznałem osiem. Dawałem korepetycje z polskiego. Zbierałem słowniki. Chodziłem na koncerty. Fascynowałem się teatrem.
6. W 1923 r. zdałem maturę i rozpocząłem studia na Uniwersytecie Warszawskim na wydziale filologii angielskiej. Jednocześnie studiowałem filologię klasyczną. Tuż przed maturą miałem debiut poetycki. Na łamach pisma „Twórczość Młodej Polski” ukazał się mój wiersz „Wiatr w zaułku” podpisany pseudonimem Mieczysław Zenon Trzciński.
* wiersz „Wiatr w zaułku”
Rozkurzawił się, rozszalał,
Piaskiem o bruk chlasnął, trzasnął,
W szyby domów bębnął, chlasnął
I pyłem ulice zalał.
Rozkręcił się, rozpiekielnił,
Jak bies czarny poszedł w tany,
Jak szalony, jak pijany
Walił w ściany, pluł na ściany,
Gwizdnął, pisnął, stuknął, wrzasnął,
Rozhulał się, rozweselił…
Potem w norę wpadł z ziajany
I przycupnął gdzieś, i zasnął.
7. Chodziłem wtedy dumny jak paw, ale nagle zdałem sobie sprawę, że z nazwiskiem Trzciński nikt mnie nie skojarzy. Trzeba więc pomyśleć o prawdziwym debiucie pod własnym nazwiskiem. Los mi sprzyjał. W czasie jednej z premier w Teatrze Polskim spotkałem pisarza i poetę Kornela Makuszyńskiego. Stał się on moim doradcą,, mentorem i przyjacielem w jednej osobie. To dzięki niemu po raz pierwszy w życiu zobaczyłem swoje nazwisko pod własny wierszem w najprawdziwszej, czytanej przez tysiące ludzi gazecie„Rzeczpospolita”. Wiersz nosił tytuł „Szturm”.
* Wiersz „Szturm”
Rozwiniemy sztandary na wietrze,
niech jak orły nam załopocą –
skona dzień, to pójdziemy nocą,
to się zorze nad nami wyzłocą,
krzykiem swym rozedrzemy powietrze.
A teraz jeszcze jasny dzień
ulewą światła jary…
Zabijem w sobie lęki drżeń,
w życie zmienimy złudy śnień…
Do szturmu! Z mocą wiary.
8. Jesienią 1926 roku zostałem powołany do służby wojskowej. Odbywałem ją do połowy roku 1928.Rok 1929 był dla mnie niezwykły. W Klubie Artystycznym odbył się mój indywidualny wieczór autorski. Na koncie miałem kilkanaście wierszy lirycznych i satyrycznych, opowiadania, poemat „Porfirion Osiełek”. Współpracowałem z tygodnikiem „Cyrulik Warszawski”, gdzie zamieszczałem swoje felietony podpisane pseudonimem Karakuliambro. Należałem do grupy poetyckiej „Kwadryga”. Pracowałem jako urzędnik w Polskim Towarzystwie Emigracyjnym.
* wiersz „Piosenka o trzech wesołych aniołach"
Raz było trzech aniołów,
jak trzy wyborne liry,
imiona ut sequuntur:
Piotr, Paweł i Zefiryn.
śliczni to byli chłopcy,
jeden w drugiego gładszy,
łaskawym na nich okiem
Pan Bóg zza pieca patrzył.
No, w raju, jak to w raju,
zielono, i wesoło,
obiady, gadu-gadu,
wieczerze i tak w koło.
Od sromu jak od gromu
cierpiały aniołówny…
Ha, było trzech aniołów,
lecz siedem grzechów głównych.
9. Trzeciego maja 1929 r. poznałem swoją przyszłą żonę Natalię Awałow. Przedstawił mi ją poeta Lucjan Szenwald w kawiarni Ziemiańska. Miała taką mała twarz i takie duże oczy. A białka jak z emalii. Oczarowała mnie.Zakochałem się w niej w jednej chwili, kiedy na moją prośbę wstała, a właściwie stanęła wyprostowana jak żołnierz. Dlatego po latach nazywałem ją Żołnierzykiem, Rycerzykiem. Nasz ślub odbył się 1 czerwca 1930 r., a w podróż poślubną udaliśmy się do wesołego miasteczka.
* wiersz „Ballada ślubna"
A gdyby nie ten wianek i welon ten, i mirt,
i księżyc twojej twarzy mały, zawstydzony,
mógłbym przecie pomyśleć, żem jest narzeczony,
a tyś jest narzeczona i że to jeszcze flirt.
A może rzeczywiście wszystko się nam przyśniło:
stangret, kareta, wieczór, mój frak i twój tren,
i nasze życie twarde i słodkie jak sen.
Nie byłoby małżeństwa, gdyby nie nasza miłość.
10. W Wilnie, dokąd przenieśliśmy się z żoną – 26 kwietnia 1936 r. przychodzi na świat moja córeczka Kira.
*wiersz „Wielkanoc mojej córki"
Dzwony i hiacynty,
pisanek wzór święty,
cały świat w blaskach i szumie;
Przyleciały ptaki,
udały się babki –
ale cóż z tego ona rozumie?
Kira, moja mała córeczka,
Kira, moja smagła córeczka.
Dzwony za daleko,
hiacynty za wysoko,
babki jeszcze jej nie wolno jadać;
o ptaku na drzewie,
o ziemi, o niebie
mogę tylko jej, jak umiem, opowiadać…
Kira, moja mała córeczka,
Kira, moja smagła córeczka.
11. Potem była wojna, powołanie do wojska, kampania wrześniowa. 17 września 1939 r. dostałem się do niewoli. W przeddzień napisałem „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte”
* wiersz „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte”
Kiedy się wypełniły dni
i przyszło zginąć latem,
prosto do nieba czwórkami szli
żołnierze z Westerplatte.
(A lato było piękne tego roku.)
I tak śpiewali: - Ach, to nic,
że tak bolały rany,
bo jakże słodko teraz iść
na te niebiańskie polany.
(A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety.)
W Gdańsku staliśmy tak jak mur,
gwiżdżąc na szwabską armatę,
teraz wznosimy się wśród chmur,
żołnierze z Westerplatte.
12. Przyszły lata niewoli w obozie jenieckim w Altengrabow, ogromna tęsknota za najbliższymi. W 1942 r. napisałem list do żony. Udało mi się go wysłać.
*wiersz „List jeńca"
Kochanie moje, kochanie,
dobranoc, już jesteś senna –
i widzę twój cień na ścianie,
i noc jest taka wiosenna!
Jedyna moja na świecie,
jakże wysławię twe imię?
Ty jesteś mi wodą w lecie-
rękawicą w zimie;
Tyś szczęście moje wiosenne,
zimowe, latowe, jesienne –
lecz powiedz mi na dobranoc,
wyszeptaj przez usta senne:
za cóż to taka zapłata,
ten raj przy Tobie tak błogi?...
Ty jesteś światłem świata
i pieśnią mojej drogi.
13. Wojna się skończyła. Po siedmiu latach wróciłem do domu zahaczając po drodze o Paryż, Brukselę, Rzym. Przyjechałem do Krakowa, dokąd po powstaniu warszawskim przeniosła się moja żona z córką. Pamiętam jak dziś:zapukałem do drzwi. Otworzyła mi wychudzona, sześcioletnia może dziewczynka. Miała wystrzyżone na jeża włosy. Zapytałem: Ale Ty nie jesteś Kijek? – Ależ tak, to była ona, moja córeczka. Kijek – tak ją z żoną nazywaliśmy.W Krakowie zaczyna się mój najlepszy okres twórczy. Dużo piszę, dużo drukuję. Współpracuję ze „Szpilkami”, „Tygodnikiem Powszechnym”,„Odrodzeniem”. Powołuję do życia kabaret „Siedem kotów” i Najmniejszy Teatrzyk Świata „Zielona Gęś”. Powstają „Listy z fiołkiem” i „Zaczarowana dorożka”.
* wiersz „Zaczarowana dorożka"
Zapytajcie Artura,
daję słowo: nie kłamię,
ale było jak ulał
sześć słów w tym telegramie:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
Cóż, według Ben Alego,
czarnomistrza Krakowa,
„to nie jest nic takiego
dorożkę zaczarować,
dosyć fiakrowi w oczy
błysnąć specjalną broszką
i jużeś zauroczył
dorożkarza z dorożką
ale koń – nie.”Więc dzwonię:
–Serwus, to pan Ben Ali?
Czy to możliwe z koniem?
–Nie, pana nabujali.
Zadrżałem. Druga w nocy.
Pocztylion stał jak pika.
I urosły mi włosy
do samego świecznika:
ZACZAROWANA DOROŻKA?
ZACZAROWANY DOROŻKARZ?
ZACZAROWANY KOŃ?
14. Ach! „Jak się te lata mylą”. „Splątało się, zmierzchło. I człowiek nie wie,czy ma lat pięćdziesiąt czy dziewięć”. A jeszcze tyle byłoby do pisania…
* wiersz „Jeszcze tyle…"
Jeszcze tyle byłoby do pisania,
nie wystarczą tu żadne słowa:
o wiewiórkach, o bocianach,
o łąkach sfałdowanych jak suknia balowa,
o białych motylach jak listy latające,
o zieleniach śmiesznych pod świerkami,
o tych sztukach, które robi słońce,
gdy się zacznie bawić kolorami.
15.Jeszcze na chwilę powrócę na moje ukochane Mazury, do leśniczówki Pranie, nad jezioro Nidzkie, gdzie powstała „Kronika olsztyńska” i „Pieśni”. Tu odpoczywam, tu łapię wiatr w żagle, tu czekają mnie nowe poetyckie wyzwania.
* piosenka „Jutro popłyniemy daleko"
Jutro popłyniemy daleko,
jeszcze dalej niż te obłoki,
pokłonimy się nowym brzegom,
odkryjemy nowe zatoki;
nowe ryby znajdziemy w jeziorach,
nowe gwiazdy złowimy w niebie,
popłyniemy daleko, daleko,
jak najdalej, jak najdalej przed siebie.
Starym borom nowe damy imię,
nowe ptaki znajdziemy i wody,
posłuchamy, jak bije olbrzymie,
zielone serce przyrody.